Pierwsza randka z G.

przez | 22 listopada, 2020

Randki w ciemno nie należą do mojej codzienności. Wolę spotkania z osobami, które już dało się poznać w swobodniejszej i bardziej towarzyskiej atmosferze. Tu jednak mogłam zrobić wyjątek ze względu na wspólnych znajomych i naprawdę dobrą renomę.

Wszak mądra i pobożna koleżanka poświęciła mu kilka lat swojego życia; mój bliski przyjaciel niekiedy wspominał o nim w naszych prywatnych rozmowach – niby pobieżnie – jako o kimś niewątpliwie wartym uwagi; a znajomy miłośnik i praktyk humoru angielskiego – tego typu humoru, który rozumieją tylko wybrani, a największy ubaw z całej sytuacji ma ten, kto żartuje – wypowiadał się o nim z nieukrywanym szacunkiem. Przyznaję więc, że od dawna mnie interesował. Czułam też, że znajomość ta jest właściwym posunięciem dla mojej ambicji do bycia kobietą nieprzeciętnie inteligentną i ironiczną.

Był zupełnie inny, niż oczekiwałam. Wydawało mi się, że będzie podobny do innych moich znajomych tego typu: dżentelmeński w obyciu, dokładny w wyrażaniu myśli, zabawny w sposób inteligentny, ale jasny. Spotkałam się natomiast z… wariatem! Rozpoczął rozmowę od opowiadania o jakimś właścicielu ziemskim, który kłócił się z miejscową ludnością o kilka egzotycznych drzew rosnących pod jego opieką  i z ich powodu – czy też za ich przyczyną – stracił wpierw życie, potem córkę, majątek, a w końcu i chlubę swojego ogrodu, co go wprawiło w największe rozczarowanie.

Trudno opisać, jakie emocje wywołała we mnie ta historyjka. Po pierwszym zaskoczeniu nastąpiło pewne rozczarowanie, a nawet niesmak. „Czy ten człowiek sam rozumie, co mówi? Czy może jest to jakiś szyfr, przede mną ukryty?” Pomyślałam, że on pewnie wcale nie pragnął tego spotkania tak, jak ja, zgadzając się na nie z grzeczności i życzliwości. Albo może – myśl ta była ciosem w moją nader delikatną pychę! – po pierwszej chwili rozmowy zrozumiał, że nie jestem odpowiednią interlokutorką i nie ma sensu wprowadzać mnie w swój świat?

Było jednak coś, co dawało nadzieję na odnalezienie nici porozumienia. Po pierwsze, pomimo całej swojej absurdalności, opowiastka naprawdę mnie wciągnęła, a rozmówca był wyraźnie zadowolony z mojego zaskoczenia kolejnym szczegółem toku wydarzeń. Po drugie, cały ten niejasny plot miał nieoczekiwanie jasną i logiczną puentę, która wyjaśniła więcej, niż można było się spodziewać. Po trzecie – i to zapewniało, że nasza znajomość może mieć bardzo przyjemną kontynuację – historia ta okazała się preludium do refleksji o naturze rzeczy, ziarnach prawdy ukrytych w fantazji czy nawet przesądzie, szaleństwie i rozumności, baśni i cywilizacji przesadnego racjonalizmu (tak przesadnego, że sprzecznego ze zdrowym rozsądkiem i logiką). Co więcej, te wszystkie rozważania, choć niekiedy chaotyczne oraz balansujące na pograniczu snu i jawy, jak nić Ariadny przeszywała wiara. Delikatna jak szmer wiatru, ale niemożliwa do zignorowania jak aromat róż przez niego przyniesiony. Czy może raczej zapach domowej szarlotki?.. Wszak ona pomagała wrócić z labiryntu enigmatycznych pomysłów i idei do prostej Prawdy, twardej i pewnej jak skała, na której można było poczuć się bezpiecznie i nabrać sił przed kolejną podróżą w gąszcz myśli mojego współrozmówcy.

Po kolejnych spędzonych razem kwadransach zaczynało mi się wydawać, że jesteśmy sobie dosyć bliscy, że przeczuwam kolejne poruszenie jego umysłu i niemal jednocześnie z nim wypowiadam te same słowa. I nagle on się zwracał w takim kierunku, którego przewidzieć nie umiałam. Zaskakiwał mnie, ale też wzruszał. Wśród wzniosłych rozważań o polityce, biznesie czy współczesnej filozofii znajdywał miejsce na bardzo proste mówienie o miłości. Tak proste, że nazwałabym je banalnie romantycznym – ale tam, gdzie rozum chciał zareagować sceptycznym uśmieszkiem, niewieście serce odnajdywało to, na co zawsze ma nadzieję: szczerość uczucia, odwagę wyznania i piękno wierności. I że „mężczyzna poślubi kobietę w kamiennym kościele przed trzecią”.


Nie jest to wpis o miłości – o tej pisać wciąż się obawiam, choć nie mam już nic do stracenia. Jest to natomiast wpis o zauroczeniu, zachwycie nad kimś nieuchwytnym, niepojętym, ale pociągającym i zachęcającym do poznania bliżej. O randce pierwszej, która ostatnią z pewnością nie będzie.

Cytat za: G.K.Chesterton, Drzewa pychy i inne opowiadania, Fronda, 2016, s. 154.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.