Zastanawiając się kiedyś nad możliwymi drogami swojego rozwoju, odrzuciłam dziennikarstwo. Wydawało mi się, że mało co w moim życiu przemawia za pójściem w tym kierunku, zwłaszcza że pisanie idzie mi z trudem. I doktorat jest raczej potwierdzeniem niż zaprzeczeniem tej tezy (wystarczy spojrzeć na jego długość). Jednocześnie jednak mam dwie cechy – które niekiedy pasowałoby określić wadami – predysponujące do publicystyki: zamiłowanie do tego, by mieć swoją opinię, i potrzeba jej wyrażania. Stąd w końcu ten blog, inny niż poprzednie: nadal osobisty, ale może nie tak intymny.
Mam refleksyjną naturę. Lubię rozważać i odkrywać coś nowego. Odnajdywać tropy, drobne myśli prowadzące do wielkich wniosków. Opisywać rzeczywistość obrazami i metaforami. Chcę się tym podzielić.
Początki jednak są trudne. Do pierwszego kroku na nowej ścieżce trzeba mieć odwagę. Bilbo wszak uprzedzał: „Trafisz na gościniec i jeżeli nie powstrzymasz swoich nóg, ani się spostrzeżesz, kiedy cię poniosą” – nie wiesz dokąd. Drogi przecież są różne: tak te prawdziwe, jak i myślowe. Szukanie tropów nieraz prowadzi na manowce, a wrócić bywa oj jak niełatwo. Szczególnie jak się nie lubi pytać innych o kierunek. Tym bardziej, gdy się jest przekonanym, że własna intuicja czy spostrzeżenia są słuszne. A jeśli fakty temu zaprzeczają, tym gorzej dla faktów…
Ja jestem przywiązana do swoich myśli. Uwielbiam mieć rację. Cieszę się, gdy mnie chwalą i cenią. I bardzo nie lubię krytyki. Dlatego upublicznienie własnych tropów, często niepewnych albo zgoła błędnych (co dopiero musi mi ktoś uświadomić), poddając je ocenie i komentarzom internetowej społeczności, to jest w pewnym sensie akt odwagi. Ale chcę go podjąć i liczę na odzew, bo jak zaznaczyłam wyżej, błądzenie ścieżkami na własną rękę może zaprowadzić tam, gdzie by człowiek nie chciał się okazać…