
Jeden z moich profesorów-biblistów twierdził – i argumentował – że drugie przyjście Chrystusa odbędzie się na Wielkanoc. Może to już w tym roku?
Znaków zapowiadających koniec świata wymienia się całkiem sporo. Katechizm Rzymski z 1888 r. biblijne wzmianki streszcza w trzech punktach: opowiadanie Ewangelii po całym świecie, odstąpienie od wiary i przyjście Antychrysta. Szczegółowe (choć trudne – niemożliwe? – do jednoznacznego odczytania) opisy czasów ostatecznych zawiera Księga Apokalipsy. Istnieją też przepowiednie zupełnie ludowe, jak wejście na Tron Papieski czarnoskórego kardynała… Ale skupiając się tylko na tych teologicznych – czyż nie spełniają się one na naszych oczach?
Przyznam się, że epidemia wywołała we mnie myślenie o rychłym końcu świata – nie tyle sama z siebie, ile połączona z zasłyszanymi w ostatnim roku przepowiedniami o trzech dniach ciemności i dostrzeganiem przez niektóre osoby spełniania się tych wymienionych wyżej znaków. Rodziło się we mnie pytanie „czy to już?” I wiem, że nie jestem jedyną, komu ta myśl przeszła przez głowę. Spojrzenie na wielowiekową historię jednak nieco mnie ochłodziło. Jest to daleko nie pierwsza i – przynajmniej jak na razie – nie najstraszniejsza epidemia. Rozpanoszenie się grzechu też nie jest czymś nowym. A i wrogowie Kościoła istnieją od samego jego początku… Nie chcę przez to powiedzieć, że do „dnia gniewu” jeszcze minie wiele dni innych – nie wiem i nie mogę tego wiedzieć. Ba, nie chciałabym wiedzieć i przepowiadać daty, bo z pewnością nie byłoby to Boże – wszak Pan Jezus powiedział, że nawet Aniołowie jej nie znają (por. Mt 24,36). Mam jednak jedno spostrzeżenie.
Trafiłam ostatnio na komentarz pewnego liturgisty z XX w., Piusa Parscha, do ewangelicznego opisu czasów ostatecznych. Pisze on: „Z biegiem wieków nastąpią wielkie wydarzenia, jak wojny, trzęsienia ziemi, mory, głody; chrześcijanie będą prześladowani i zabijani; Kościół tym czasem będzie się rozszerzał; wszystko to jednak nie zapowiada najbliższego końca. Jezus kończy stwierdzeniem: żadnych znaków bezpośrednio wskazujących na koniec świata nie będzie; przyjdzie on niespodzianie” [wyróżnienia autora]. Olśniło mnie – koniec świata nie będzie miał miejsca w trakcie epidemii! Teraz byłby on zbyt oczekiwany, zbyt oczywisty. Świat jest niespokojny, czuje zagrożenie, martwi się o swoje życie. Jezus natomiast mówi: „A jak było za dni Noego, tak będzie z przyjściem Syna Człowieczego. Albowiem jak w czasie przed potopem jedli i pili, żenili się i za mąż wydawali aż do dnia, kiedy Noe wszedł do arki, i nie spostrzegli się, aż przyszedł potop i pochłonął wszystkich, tak również będzie z przyjściem Syna Człowieczego” (Mt 24,37-39).
Nie teraz jeszcze koniec. Epidemie, wojny, głody są czasem nawrócenia. Przypominają ludziom o kruchości i potrzebie pomocy od Boga. Powszechne odejście – jeden ze znaków – oznacza natomiast poczucie absolutnej samowystarczalności. Najpewniejszym znakiem bliskiego końca będzie moment, w którym świat stwierdzi, że wszystko jest dobrze i jesteśmy w najlepszym okresie dziejowym.
I utwierdzam się w przekonaniu, że ta epidemia jest błogosławieństwem.